Ostatnio śmiałam się, że mój rozwój przebiega nieco odwrotnie niż w większości przypadków, co pewnie wynika z tego, że w kluczowym momencie byłam trochę odizolowana od rówieśników (mowa o czasach końca gimnazjum, no i liceum). Zamiast pasjonować się sportem, tańcem i zespołami muzycznymi, ja rozważałam sprawy życia i śmierci, nie spałam przez Nietzschego i Heideggera, zastanawiałam się nad religią - tu trochę eksperymentowałam, żeby w końcu dojść do, złotego w moim mniemaniu, agnostycyzmu.
Ale skutki tego są takie, że teraz (wprawdzie dalej w młodym wieku, bo lat mam dopiero dwadzieścia trzy) rozważam zakup longboarda, chcę się nauczyć surfować, tańczyć dancehall, zaczęłam się wspinać, biegać i poszerzać horyzonty muzyczne, tak że w sumie wyglądam, tak na pierwszy, a nawet drugi rzut oka, młodziej niż wtedy. To tak tytułem wstępu...
No i ponieważ ostatnio są takie momenty mocno decyzyjne, musiałam sprężyć się i rzeczywiście przemyśleć, no i nazwać, to, co lubię, jakie wartości wyznaję, co robić dalej, czym się przejmować, a co olać... To ważny, ważny krok. Jeden z tych, na które nie możesz patrzeć "z przymrużeniem oka", jak na coś zbędnego, co robią tylko zaćpani bezrobotni hipisi.
O co chodzi z tym dziwnym tematem i postem... Otóż ostatnio złamałam nos, wcześniej przeżywałam (i wciąż trochę mną miota) ciężką depresję, ogólnie byłam chwilowo biedakiem na rozstajach, łapiącym dorywcze prace i ciągle nieszczęśliwym... To jest klimat sprzyjający lżejszym i cięższym rozkminom - jest na to czas i tragiczny klimacik tylko ułatwia sprawę . No więc zaczęłam się zastanawiać:
DLACZEGO W SPOŁECZEŃSTWIE JEST TAKI PROBLEM Z LUDŹMI, KTÓRZY LUBIĄ ROBIĆ DZIWNE RZECZY, A PRZEDE WSZYSTKIM, ROBIĄ ICH DUŻO NA RAZ LUB CO JAKIŚ CZAS ZMIENIAJĄ OBSZAR SWOICH ZAINTERESOWAŃ?
Zarówno zmiana kierunku studiów, jak krótki staż pracy, czy też entuzjastyczna reakcja na nowe, zupełnie niezwiązane z „Twoją działką”, wyzwanie, jest PODEJRZANE. Sugeruje, że jesteś tak zwanym skoczkiem, wiecznym studentem, czy też, że jesteś po prostu niepoważny i jedyne, co można Ci zaoferować, to przysłowiowy „krzyż na drogę”.
Natrafiłam jakiś tydzień temu na bloga puttylike.com i osobę Emilie Wapnick, która nareszcie nazwała mój styl bycia i życia - nie żebym uważała, że ta etykieta opisuje mnie najdokładniej, z resztą, z uwagi na definicję, nie temu ona służy. Ale jednak jest to coś, pod czym mogę się podpisać.
Multipotentialite - to, cytując za stroną: "a person who has many different interests and creative pursuits in life, (...) have no “one true calling” the way specialists do. Being a multipotentialite is our destiny. We have many paths and we pursue all of them, either sequentially or simultaneously (or both). Multipotentialites thrive on learning, exploring, and mastering new skills. We are excellent at bringing disparate ideas together in creative ways. This makes us incredible innovators and problem solvers."
Podział na multi-ludzi i specjalistów jest oczywiście krzywdzący dla obu stron, ponieważ, zgodnie z ideą mojego bloga, wiadomo, że świat czarno-biały nie jest i między tymi pojęciami znajduje się szeroooka szara strefa pośrednia. Ale tu nie chodzi o kucie terminologii, która pozwoli nagle każdemu na stworzenie nowej rubryki w ankietach - chodzi raczej o preferencje co do stylu życia, pracy i nauki.
To, że istnieje zjawisko ostracyzmu społecznego wobec osób, które mają "kiełbie we łbie" i opierają się przed wybraniem sobie "konkretnego zajęcia" raz na zawsze, woląc raczej zmieniać nieco pole swoich zainteresowań co jakiś czas lub też robić wiele rzeczy na raz (albo jedno i drugie), to nie nowość. Ale dlaczego akurat na polskim gruncie jest to szczególnie odczuwalne? Czy to (mogę sobie gadać, bo mnie wtedy na świecie nie było, ale cóż, zaryzykuję) jakiś spadek po prl-owskiej przeszłości pełnej tak zwanych "fachowców"? A spróbuj być fachowcem od kilku rzeczy (czyli w przybliżeniu od wszystkiego)! Wiadomo, że w powszechnym mniemaniu wszystko w cudzysłowie jest równe nic (bez cudzysłowia).
Jakby tak spojrzeć poza obowiązujące w społeczeństwie dyktando, to brzmi całkiem nieźle, co nie? Czy nie tak to ma być, że, mówiąc wprost, mamy to jedno życie i warto doświadczyć jak najwięcej? A że obecnie problemy świata i ludzkości są na tyle złożone, że tak czy siak wymagają multidyscyplinarnego podejścia, to chyba taki rozrzutny intelektualnie charakterek to powinna być zaleta, czyż nie? Jak dla mnie to oczywiste. Byłoby też pewnie oczywiste dla Leonarda da Vinci, wielu mądrych starożytnych, a także współczesnych, którzy często łączą działalność artystyczną z naukową, przy okazji znajdując czas na sport. Ale ponieważ w kulturze wciąż króluje legenda "powołania", głosu z nieba, który ma nam objawić przeznaczenie, wciąż jesteśmy bombardowani koniecznością deklaracji, chce tego od nas każda bez wyjątku instytucja, z którą mamy styczność...
A z tym to już w ogóle jest problem... Z tymi deklaracjami. Certyfikatami, Dyplomami. Świadectwami. Wiecie, że w Domu Śląskim można kupić "Świadectwo wejścia na Śnieżkę"? Nie musisz tak naprawdę wcale tam wejść. Ale świadectwo masz.
Jak to „odhaczyć”? Brak odpowiednich rubryk na linkedin, nie ma dokumentu potwierdzającego, srututu… Jak udokumentować popołudniową lekturę archiwalnych numerów Młodego Technika? Albo wyjątkowo ciężki trening, który jednak nie wpasowuje się w proponowane przez endomondo i pokrewne aplikacje kategorie? Kto POTWIERDZI I PRZYBIJE PIECZĄTKĘ?
A to są przecież działania najcenniejsze ! Prawdziwe odkrycia są dokonywane właśnie wtedy, kiedy postęp nie może zostać udokumentowany w "starym języku", bo jeszcze NIKT TEGO WCZEŚNIEJ NIE ROBIŁ.
Oczywiście nie kwestionuję, że jest mnóstwo ludzi, którzy mają to w nosie i robią swoje.
Warto jednak mówić o takich sprawach, żeby było wiadomo, ile Ci "działający" ludzie muszą przejść przykrych doświadczeń w kontaktach z rodziną, znajomymi, mediami itd. Bo oni nie potrafią powiedzieć dokładnie, czego dotyczy projekt, ile zajmie, kiedy i gdzie robią co. Albo potrafią, ale nie mogą tego dokładnie opisać. Albo opiszą, ale będzie to chaotyczne, jak ten post. ;)
Więc to jest zajawka dwóch problemów…
1. Bycie „człowiekiem renesansu” w dzisiejszym świecie jest trudne, zwłaszcza, jeśli pierwsze sukcesy jeszcze przed nami i musimy tłumaczyć się wszystkim ze swoich decyzji i planów, po czym dość szybko jesteśmy oceniani i wkładani w szufladkę „wyrzutek społeczny”
2. Jeszcze trudniejsze jest w ogóle podejmowanie jakichkolwiek działań z działki „unrecorded”… Boimy się, że nie będzie jak tych nowych doświadczeń „oswoić”, wpisać do CV, więc ograniczamy się do (ludzie z fajnych firm – bez obrazy, proszę) korporacyjnej rutyny, przerażeni, że te dodatkowe rzeczy zwiodą nas z obranej ścieżki.